Marysia zawsze była bardzo chytrym dzieckiem, niezwykle łasym na chwałę, która spływa na bohaterów. Kiedy rano parzyła herbatę i znalazła spleśniałe cytryny, odkryła w nich szansę na spełnienie marzenia. Dziewczynka zamieszkiwała miejsce, gdzie sam diabeł mówi dobranoc. Była nim wieś granicząca z ogromnym, starym lasem. Jej mieszkańcy opowiadali dzieciom o dziwnych stworzeniach czających się w najciemniejszych zakątkach kniei. Także Marysia nieraz słyszała od rodziców o Diabołach wychodzących z lasu, żeby grać na skrzypcach siedząc na dachach ich domów, o Pociepkach, które były dziećmi porwanymi niegdyś przez Czarownice, albo o Babie Jadze, kradnącej czasem cały las. Krążyły również bajki i legendy o wielkim Cytrynowym Stworze. Dziewczynka, znając dobrze te opowieści i jednocześnie przeżywając nieznośny brak owych owoców, od razu wiedziała, co należy zrobić. Chwyciła swój kij, który miał być orężem na straszne leśne bestie i radośnie pobiegła ku przygodzie i chwale.
Niełatwo stawiać czoła niebezpieczeństwu i mierzyć się ze straszliwym Cytrynowym Stworem, ale dla Marysi nie było to wyzwaniem. Dziewczynka poszła dziarsko w stronę lasu. Na plecach miała swoją broń, przepasaną przez ramiona ogrodniczek. Wyglądała niczym nieustraszony pogromca potworów. Szła nadąsana, ze ściągniętymi brwiami, ponieważ szykując się na wyprawę, musiała zrezygnować z założenia swoich ukochanych, idealnych na tę przygodę kaloszy, które nie wyschły od zeszłej nocy. Ranek i towarzysząca mu rosa bardzo frustrowały dziewczynkę, której buciki i szare zakolanówki nie dawały rady w walce z mokrą leśną ściółką. Żaden potwór nie wydawał się straszny, gdy miała na sobie niezawodne buty i jedyne, o czym obecnie marzyła, to odreagować złość na jakiejś niegodziwej kreaturze.
Idąc przez gąszcz i rozmyślając raz o przemoczonych kaloszach, raz o wiecznej chwale, cały czas czuła na sobie wzrok. Nie był on dla niej problemem, nie bała się zmierzyć z przeciwnikiem. Gdy przeszła przez przewrócony pień, poczuła na sobie dużo intensywniejsze spojrzenie. Szybko odwróciła głowę, tuż za jej plecami stał potężny Cytrynowy Stwór. Leśna bestia składająca się z ogromnej ilości białego futra i zakręconych rogów patrzyła na nią wielkimi gadzimi oczami, jednak zamiast stać w sposób, w jaki stoi chcący zaatakować zwierz, stwór wyciągnął do Marysi swoją pazurzastą łapę, która trzymała leśny kwiatuszek. Mimo przerażającego wyglądu, zdawał się być przyjacielsko nastawiony. Marysia, mając zły nastrój tego ranka i będąc ogólnie dość cynicznym dzieckiem, cofnęła się i chwyciła za kij. Stali tak patrząc na siebie i po paru minutach, gdy nikt się nie poruszył, dziewczynka opuściła go i spojrzała pytająco na monstrum, które cały czas zdawało się chcieć podarować jej kwiatek. Zbliżyła się niepewnie i wzięła prezent, lekko się uśmiechając. Potwór przymknął oczy, jakby z zadowolenia, a dziewczynka poczuła nić sympatii do tej bestii pachnącej cytrynami. Wkładając kwiatek do kieszeni jej ogrodniczek, zapytała potwora czy nie ma przypadkiem trochę zbędnych cytryn. Ten znowu przymrużył oczy, tym razem zdając się odpowiadać twierdząco na pytanie i ruszył leśną ścieżką przed siebie. Gdy Marysia stała zdezorientowana, potwór odwrócił się, zapraszając do ruszenia za nim, co też dziarski podlotek wnet uczynił.
Dotarli do legowiska Cytrynowego Stwora, miejsca pokrytego żółtymi kwiatkami i pachnącego z oddali owocami. Marysia dostrzegła, że jej nowy przyjaciel wystroił legowisko różnymi dekoracjami. Pomiędzy roślinami leżały choinkowe światełka, a na gałęziach drzew wisiały srebrne zegarki. Potwór położył się na różowym dywaniku ze wzorem w arbuzy, przy którym wyrastało największe cytrynowe drzewo, jakie dziewczynka mogła sobie wyobrazić. Stwór przechylił głowę w jego stronę, zachęcając tym samym do zerwania cytryn. Dziewczynka wdrapała się na drzewo i spakowała dwa świeżo zerwane owoce do kieszeni.
Na pożegnanie pogłaskała przyjaciela po olbrzymiej głowie i ruszyła w stronę domu z poczuciem dobrze wykonanej misji. Już nigdy nie miała problemów z brakiem ukochanego dodatku do herbaty.
Na pożegnanie pogłaskała przyjaciela po olbrzymiej głowie i ruszyła w stronę domu z poczuciem dobrze wykonanej misji. Już nigdy nie miała problemów z brakiem ukochanego dodatku do herbaty.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze dodawane są z pewnym opóźnieniem
- po akceptacji przez moderatora.